Staropolski Amor. Walentynkowy weekend z Zamkiem w Janowcu – wyniki konkursu

ilustracja-do-legendy-1024x736.jpg

Praca zdalna skłania do podejmowania różnych wyzwań, cieszy, że również tych pisarskich. Róża Studniarek uczennica klasy 5a, wzięła udział w konkursie organizowanym przez Muzeum Nadwiślańskie w Kazimierzu Dol

Róża podjęła wyzwanie, napisała kontynuację legendy i wygrała! Oprócz nagrody książkowej czeka na nią zwiedzanie zakamarków janowieckiego zamku razem z jego kustoszem. Należy dodać, że nasza zwyciężczyni została wybrana przez samą Czarną Damę!

 

                                                                                   Urszula Furtak

 

 

 A oto dokończenie tej fascynującej historii zaproponowane przez Różę:

 

Wieczorem, kiedy strażnicy poszli zjeść kolację, Skibor znalazł w lochu ostry kamień. Kamień był ciężki, ze srebrnym połyskiem i  ostrymi krawędziami. Wyglądało na to, że specjalnie czekał na  Skibora ukryty pod cienką warstwą ziemi. 

Nie widziałem go tu wcześniej – pomyślał Skibor, ale nie tracąc czasu zamierzał wykorzystać znalezisko do kopania. 

Zaczął nim kopać tunel, a kiedy strażnicy przychodzili na kontrolę zakrywał go innymi kamieniami. Kamień okazał się bardzo pomocny w wykopywaniu tunelu. Co więcej, dopasowywał się do dłoni niczym łopata. Praca szła sprawnie i szybko. Skibor wiedział, że nie ma wiele czasu do stracenia. 

Pewnego dnia, gdy jak co dzień kopał tunel, by wydostać się z lochu, ziemia pod nim zapadła się.  

Skibor wpadł do dziwnej piwnicy, w której były sznury, łapaty oraz jakieś worki. Były też drzwi, niestety zamknięte na klucz. Tutaj znów kamień okazał się pomocny. Zmienił swój kształt na kształt łomu, którym Skibor wywarzył drzwi. Wtedy zobaczył, że znajduje się bardzo blisko zamku. Serce zabiło mu mocniej, gdy spojrzał w stronę wieży warownej. Nadal uwięziona była tam jego ukochana Ludmiła. 

Nie trać czasu – podpowiedziało mu serce. Tak też zrobił. 

Z opuszczonej piwnicy Skibor zabrał ze sobą sznur.Na jego końcu przywiązał kamień i zarzucił go na górę wieży. Kamień zamienił się w kotwicę i zaczepił się na parapecie okna w wieży. 

Uderzenie kamienia o ścianę wieży usłyszała Ludmiła, która natychmiast pochwyciła sznur, zawiązała o kolumnę we wnętrzu wieży i czym prędzej zsunełą się w dół w ramiona ukochanego mężczyzny. Radości nie było końca. Zakochani nareszcie byli razem, szczęśliwi i stęsknieni za sobą. Niestety musieli szybko uciekać, bo strażnicy już rozpoczęli pościg. Zakochani doszli do jeziora na skraju lasu. Tam szybko z   krzaków i gałęzi zbudowali szałas, a że zbliżała się noc poszli spać.  

Następnego dnia zauważyli kłodę na jeziorze, która dziwnie się  błyszczała. Kłoda podpłynęła pod brzeg jeziona, a para niewiele myśląc usiadła na niej niczym na łódce i popłyneła na środek jeziora.  Nagle zrobiło się ciemno, mrocznie, słońce zakryły chmury, zerwał się silny wiatr. To Matka Pogoda wiedziała, że zbliżają się strażnicy aby pojmać Skibora i Ludmiłę.  

Rozwiązanie na ocalenie było tylko jedno.Na jeziorze powstał wodny wir, który wciągnął kłodę i parę zakochanych. 

W tym samym czasie przyjechali strażnicy, jednak zastali tylko pusty szałas. Wściekli poszli więc dalej szukać Skibora i Ludmiły. 

Chwilę później pogoda poprawiła się gwałtownie, a kłoda wypłyneła na powierzchnie wody i skierowała się ku lądowi.  

Nie jesteśmy tu bezpieczni – oznajmiła Ludmiła – musimy stąd uciekać. 

Skibor nadal był w szoku spowodowanym podwodną wycieczką na kłodzie w głąb jeziora, ale postanowił zaufać Ludmile i Matce Naturze. 

Następnego dnia znaleźli wysoką górę,  blisko Wisły.  Z góry roztaczał się piękny widok na bochotnickie pagórki, skały, jaskinie oraz przełom rzeki. Młodzi poczuli, że to ich miejsce do życia. 

Skibor nadal miał swój magiczny kamień, dzięki któremu zaczął budować mury obronne, oraz dom, w którym zamieszkali. Dom z biegiem czasu zamienił się w piękny zamek. Wszystko zaczeło rosnąć w siłę, aż pewnego dnia pojawili się strażnicy, którzy szukali ich od wielu lat.  

Dosłownie w momencie, kiedy strażnicy zaczeli wspinać się na górę rozpoczeła się straszna burza, która uderzała piorunami w najeźdców. Mężczyźni wycofali się, uciekając spod zamku. Kiedy już znikneli, pogoda znowu była słoneczna.  

Taka sytuacja powtarzała się za każdym razem, kiedy strażnicy zbliżali się w okolice zamku. Pioruny trzaskały w nich, drzewa się łamały jak zapałki, a drobne strumyki leśnie zamieniały się w rwące rzeki. 

Strażnicy w końcu odpuścili, nie byli w stanie wygrać z pogodą, która okazała się silniejszym żywiołem.  

W dowód wdzięczności za pomoc Matki Pogody Ludmiła uznała, że zamek będzie nosił imię Zamku Pogody, ponieważ to właśnie Matka Pogoda chroni ich przed niebezpieczeństwem. 

Młodzi  Ludmiła i Skibor żyli długo i szczęśliwie, dorobili się groma-dki dzieci, które wychowywali zgodnie z duchem poszanowania natuy  i żywiołów takich  jak woda, ogień, wiatr i ziemia. Bo tylko żyjąc w zgodzie z naturą można doświadczyć jej opieki i troski.  

 A zamek w Bochotnicy przetrwał wiele burz i zawieruch i  dziś – mimo, że zostały już same ruiny – można nadal podziwiać piękne widoki oraz zachód słońca. Ten sam widok, który codziennie dawno dawno temu podziwiali Ludmiła i Skibor. 

Czas płynie, ale Matka Natura nadal otula nas swoim ciepłem.